Krótka historia o tym, jak Diablak stał się Babią, w bikini…

Było to dawno, dawno, dawno temu, za ilomaś tam górami, lasami i rzekami – oczywiście zakładając, że czytasz, mój drogi Czytelniku, ten tekst wiele lat po jego napisaniu :D. Bo dla nas, uczestników tej jakże zacnej wyprawy, było to jakby wczoraj (piszę tą relację dzień później, chciałem napisać dzień PO, ale przypomniało mi się, że w tej kwestii wyprzedziły mnie już jakieś pigułki :D, czy ja mam rację? Pytanie to naszej sekcji chemicznej.), właściwie z poziomu wyjazdowej relacji to nawet dzisiaj. Bo tak mi się wydaje, że wszyscy zapamiętamy na długo ten wyjazd, który jak każdy perciowy, był zajebiście wyjątkowy, wesoły i myślę, że dla każdego udany i mile zapamiętany. Okraszony górą żartów, ciekawych historii, nowych znajomości, lawiną pytań, ciętych ripost (staram się jak mogę, choć tak naprawdę przychodzą mi one do głowy zupełnie same i błyskawicznie) i co jest najważniejsze fantastyczną, przyjazną atmosferą i górami wraz z ich aurą, cudownymi widokami i otaczającą przyrodą. Nic, tylko napisać do naszego klubu, że chce się z nami jechać, a później po kilku drobnych formalnościach stawić się w umówionym miejscu i ruszyć na przygodę w znane lub nieznane sobie rejony innej rzeczywistości. A wygląda to tak…

a babia gora tomek 040b  a babia gora tomek 009

Wszyscy wiedzą, mogę już chyba tak napisać, że wyjazdy rozpoczynamy zbiórką lub raczej zjazdem jej uczestników o poranku przed naszym maczkowskim klubem. Jest to chwila ciekawości. Stali bywalcy wypatrują swoich znajomych i osób nowych, szukają odpowiedzi w komentarzach, gaworzą i zadają kupę pytań, na które i tak zawsze odpowiadam jak mi się akuratnie podoba :D. Nowi uczestnicy, z różnym stopniem swojej krępacji i adaptacji pojawiają się nieśmiało po czym są wchłaniani przez nas jak świeże bułeczki z dżemorem (wolałbym chyba gofera).Tak, tak, drogi Czytelniku, nastał czas, kiedy to na miejscu zbiórki jestem z reguły najwcześniej i ogarniam całe Towarzystwo do przysłowiowej kupy :D (bardzo proszę bez skojarzeń, kupa siana też może być, kupa ludzi, kupa kasy… widziałem wszystkie, prócz ostatniej :D). Bo szef naszych wypraw wozi się teraz BUSEM, kto bogatemu zabroni? ;) (FOCH powinien polecieć :D). Tak też rozpoczęliśmy i tą wyprawę a najczęstszą wątpliwością, budzącą strach w oczach niezastąpionych perciowców była pogoda, jakże nieprzewidywalna tego dnia a szczególnie na tej górze, która jest przecież sklasyfikowana jako wybitna (ja bym powiedział wybredna :D), nie tylko pod tym względem.

Podróż z nami do miejsca wymarszu to fantastyczne doświadczenie, początek świetnej przygody i zabawy, jedziemy z koksem i mamy go cały bagażnik, koksownik też mamy, jakby kto pytał. Wtedy objadamy nowych i nie tylko z wszystkiego co mają i nie szczędzimy nikomu uprzejmości :D. Masz cukierki, czekoladki, pomadki, chcesz się podzielić? Śmiało, zjemy wszystko i oddamy Ci z uśmiechem komplet opakowań :D (Monika była bardzo zadowolona i to wcale nie jest mój pomysł ;), to już tradycja :D, kolejni czekali na swoją kolej…). Niemalże tradycją stały się kawowo śniadaniowe (siuśkowe też) postoje na przydrożnej, losowo wybranej stacji benzynowej, na której dziewczyny pchając się do tojletu oszukują bramkę wyciągu narciarskiego (tak, to wc była bramka jak pod wyciągiem :D), wchodząc po dwie, co niemalże natychmiast uruchamia pisuarda, który waruje grzecznie pilnując, żeby każdy płacił za siebie :D, za przyjemność korzystania z tojletu, w którym zawieszono hot-dogowe menu stacji a bilet uprawnia do zniżki na parówkę. To tylko jedna z przygód jaka może Cię spotkać na takim przystanku, tej pękającej ze szczęścia, podróży. Dominika na przykład może udowodnić Ci jak pięknie czyta z odległości dziesięciu kilometrów małe literki, jednocześnie tracąc portfel i część gorącego napoju, z ogromem śmiałości możemy też odgryźć Ci kawałek hot-doga, chyba, że akuratnie spożywasz sałatkę z koziego sera i pękają szyby, to nie licz na nas… Alicja nie postarałaś się tym razem, jestem zawiedziony, a jak już jestem w tym miejscu, to błagam – weź coś poczytaj! :D Bo jak rany… nie ogarniam.

a babia gora tomek 013Po tak intensywnej w doznania podróży docieramy do upragnionego celu (Przełęcz Krowiarki 1012 m n.p.m.), kiedy to wszyscy z nadzieją spoglądają ku górze, na którą będziemy za chwilkę rozpoczynać marsz, o ile oczywiście ją widać. Tym razem, minki nie były wesołe u niektórych osób (Sylwia, pamiętaj o permanentnej farbie do włosów i będzie git :D), bo się nam niebo rozpłakało i zaobserwowałem zakusy do pozostania w busie, przeczekania… O nie! To nie jest w naszym stylu, uczymy gór, a jak niektórzy doskonale wiedzą, góry to nie jest zabawka, tylko siła natury, z której potęgą i zmiennością należy się liczyć, być przygotowanym i je szanować, odwdzięczą się za ten szacunek prędzej czy później wspaniałymi widokami i cudowną satysfakcją, że pozwoliły zdobyć swój szczyt (szczytowanie… wiadomo :D heheh). Nie jesteśmy klubem sezonowym, chodzimy po górach cały rok, nie ważne czy śnieg, deszcz, grad, słońce, mokro czy sucho.

Nasz pochód do góry rozpoczął się w deszczu, zgarbieni pod płaszczem swoich przeciw-deszczówek ruszyliśmy jednak z ochotą, mokrość była nieunikniona :D. Trudność podejścia, niestety żadna, bo jak wiadomo, w góry (te konkretne!) chodzi cała masa konsumentów, którym trzeba ułożyć chodniczek i schodki, żeby się czasem szpilka nie złamała i klapek nie zagiął na kamieniach. Nie minęło wiele czasu naszego marszu i wyszło słońce, które walczyło co chwila z jakąś chmurą. Zgubiliśmy nasze płaszczyki do plecaków i uzbrojeni w słoneczne bananowe twarze pięliśmy się chodniczkiem dalej w górę. Ponieważ atmosfera była przednia, pierwszy szczyt zdobyliśmy błyskawicznie Sokolica (1367 m n.p.m.). Nikogo na nim nie było, więc zajęliśmy cały taras widokowy, utopieni w dyskusjach przerywanych spontanicznymi docinkami i wszechobecną konsumpcją spożywczych dóbr wewnątrz plecakowych. To też oczywiście był czas na fotki, foteczki i słitfocie, samoróbek nie widziałem :D bo pogoda była przednia!

a babia gora tomek 007Błoga chwila dobiegła jednak końca i ruszyliśmy dalej, bardzo szybko osiągając Klępę… przepraszam, Kępę (1530 m n.p.m.). Klępy to na ten szczyt wychodziły, co wyjaśni się za chwilę, oczywiście za Łosiem, żeby nie było :D. Ten punkt jako, że mniej osłonięty, nieco wyżej, bardziej narażony na chłód wyraźnie dawał sygnały, że konieczne będzie odzianie się w kolejną warstwę odzieży, drobna mżawka i grzmiąca po północnej stronie burza sygnalizowały rychłą zmianę pogody, ale co to dla nas, niestrudzonych poszukiwaczy dobrego humoru i ciętej riposty ;). I tak do kolejnego punktu, czyli Gówniaka (też Główniak itp., 1617 m n.p.m.) prowadziło nas piękne słońce, które pozwoliło nam, już bez postojów, dotrzeć na sam szczyt, Babią Górę (1725 m n.p.m.).

Uważny Czytelnik, na pewno zastanawia się, gdzie jest ta krótka historia o tym jak Diablak stał się Babią Górą w bikini? Właśnie tutaj, teraz, kiedy to cała nasza grupa, uradowana dotarła na szczyt góry i cel wyprawy. Kiedy to dumny Diablak, został przytłoczony przez grupę trzynastu dziewcząt, które zgniotły go jak robaka i przemianowały na swoją Babią górę (tak tak, nasza osiemnasto-osobowa grupa miała w swoim składzie aż trzynaście kobiałek). A może był to sabat? Nie, nie był ;) bo wraz z nimi było nas czterech jednak, czterech dzielnie lobbujących to kobiece stadko o wyjście w bikini :D. A czy nam się to udało? Nie powiem, nie napiszę, pozostawiając to waszym dociekaniom ;). Powodzenia! (Krótka miała być ta historia i jest. :D)

Na szczycie nie spędziliśmy dużo czasu, choć widoki z początku były przednie. Od północnej strony można było podziwiać (w słońcu i z poziomu chmur) burzę nad Zawoją, od południowej przemieszczającą się czarną jak smoła ulewę nad Słowacją, która po pewnym czasie w skutek mniej znanych mi procesów wyparła jakąś białą chmurę po zboczu góry nad nas, by spadł z niej śnieg i delikatny, koralikowy grad. Wypieranie tej białej chmury było według mnie bardzo widowiskowe, to piękny widok kiedy ta biel wspina się do góry zachowując się jak płomień. To wszystko było właśnie nagrodą, jaką raczyła nas obdarzyć ta wybitna (wybredna :D) góra. Szybka zmiana otaczającej nas aury i obniżenie temperatury poskutkowało decyzją o zejściu niżej, szkoda ;), jak zwykle mile spędzony czas pędzi jak szalony.

a babia gora tomek 033Ponieważ znacząco spadła widoczność, doświadczeni takimi sytuacjami ruszyliśmy gęsiego w dół na południową stronę góry. Chłód dawał się nam we znaki, ale co to dla nas? Nic to ;). Wraz ze spadkiem wysokości pogoda uśmiechała się do nas odsłaniając coraz to więcej widoków w około. Nie minęła chwila, jak dotarliśmy do ruin schroniska (11.06.1905, Schlesinger-Schutzhaus, wybudowane 110 lat temu). To tutaj dokonaliśmy wręczenia naszych perciowych odznak, ponieważ ten wyjazd nie miał na swojej trasie żadnego, innego, schroniska czynnego. Mimo to, miejsce zdawało się być wyjątkowe, bo ma bardzo ciekawą historię, z którą moim zdaniem warto się zapoznać. Po rozlokowaniu w ruinach, przystąpiliśmy do uroczystości, które są stałym punktem naszych wypraw. Tym razem, swoje wywalczone wspinaczkowym wysiłkiem Świstaki odebrali, przepraszam, odebrały Dominika (Nizinny, pierwszy w hierarchii Świstak), Gosia i Kasia (Wyżynny, tak wiem, Gosia nieco spóźniony, sorki ;)) i Alicja (Górski). Serdecznie gratulujemy Wam osiągnięć i życzymy wytrwałości w zdobywaniu kolejnych odznak.

Bardzo miło mi wspomnieć, że nasz klub wzbogacił się o sześć nowych osób, wyrażających chęć oficjalnego udziału w zdobywaniu odznak – Moniki dwie ;), Marta, Ola, Kinga i Dominik, witamy w szeregach świstakowo-borsukowego szaleństwa! Nie jest to obowiązkowe, więc tym bardziej nam miło, że chcecie z nami partycypować. Warto wspomnieć, że kolejne dwie nowe osoby zdecydowały się na swój pierwszy, perciowy wyjazd, nie zważając na wszelkie trudności, specyficzny humor i atmosferę powitaliśmy Justynę i Ewelinę, w nadziei, że się podobało, zapraszamy ponownie! ;). Nie, to nie jest żeński klub! :D Panowie też jeżdżą!

Po tak udanej i obfitej w nagrodzonych ceremonii ruszyliśmy dalej, schodziliśmy bez większych ekscesów, nie licząc buta Sylwii w strumieniu, tak, razem z nogą! Towarzyszył nam czasem orzeźwiający kapuśniaczek (to też takie określenie deszczu, nie nieśliśmy gara z zupą … :D), czasem słońce i ta fantastycznie zielona, taka pełna świeżości, flora. Korzystaliśmy z tego, mając spory zapas czasu, dyskutując, zatrzymując się co chwilę to tu, to tam w różnych niezbadanych celach. Bez większego wysiłku dotarliśmy do busa, który czekał na nas na wylocie szlaku.

a babia gora tomek 039Droga powrotna bywa różna, zdarzało się, że po krótkiej fali wspomnień i komentarzy wydarzeń sprzed paru godzin wszyscy drzemali, tym razem, tylko dwójka Agnieszka i Kamil posnęli w momencie. Reszta zagłębiła się w iście różnych tematyką dyskusjach, komentarzach, opowieściach, co chwilę przerywanych jakąś ripostą i salwami śmiechu lub najzwyczajniej kanapką, tutaj raczej bułką w kształcie serca lub pośladków :D. W trakcie rozmów dziewczyny zasugerowały mi, abym ogłosił pewien kulinarny konkurs, który był wynikiem pewnej opowieści na temat kuchni ;). Tak więc ogłaszam konkurs dla naszych perciowych koleżanek, który jest nieobowiązkowy i spontaniczny! Konkurs na upieczenie ciasta, konkretnego ale dałem też wybór, ma to być: ciasto bananowe z orzechami i czekoladą (to lubię najbardziej :D) lub ewentualnie odmiana z żurawinami, orzechami i czekoladą. Na końcu tej relacji przepisy ;), o ile Tomek je zamieści :D [zamieścił, proszę bardzo: Przepisy Misia - przyp. Tomek].

W drodze powrotnej, narodziła się też nowa świecka tradycja :D. Nie wiem, co się stało, z czego to wynikło, ale zapomnieliśmy zrobić sobie zdjęcie grupowe, więc tym razem, zrobiliśmy je podczas postoju na stacji paliw, miało być na tle bilboard’u z hot-dogami, ale znowu zaistniały niewyjaśnione czynniki, które zdecydowały, że będzie inaczej. Podobno ma to być nowa tradycja ;), zobaczymy co z niej wyjdzie?

Do samego końca wycieczki dotarliśmy pochłonięci rozmową. To był kolejny fantastyczny wyjazd, z grupą fajnych i ciekawych ludzi, z którymi można dobrze spędzić czas. Pozdrawiam Was serdecznie, zapraszam na kolejne wyjazdy i przepraszam za przynudzanie w tej relacji :D. Do zobaczenia wkrótce!

Pkt:
Przełęcz Krowiarki >7> Sokolica >7> Babia Góra/Diablak >7> Leśniczówka Stańcowa
Suma: 21

Zdjęcia do pobrania: KLIK

  • a_babia_gora_tomek_001
  • a_babia_gora_tomek_002
  • a_babia_gora_tomek_003
  • a_babia_gora_tomek_004
  • a_babia_gora_tomek_005
  • a_babia_gora_tomek_006
  • a_babia_gora_tomek_007
  • a_babia_gora_tomek_008
  • a_babia_gora_tomek_009
  • a_babia_gora_tomek_010
  • a_babia_gora_tomek_011
  • a_babia_gora_tomek_012
  • a_babia_gora_tomek_013
  • a_babia_gora_tomek_014
  • a_babia_gora_tomek_015
  • a_babia_gora_tomek_016
  • a_babia_gora_tomek_017
  • a_babia_gora_tomek_019
  • a_babia_gora_tomek_020
  • a_babia_gora_tomek_021
  • a_babia_gora_tomek_022
  • a_babia_gora_tomek_023
  • a_babia_gora_tomek_024
  • a_babia_gora_tomek_025
  • a_babia_gora_tomek_026
  • a_babia_gora_tomek_028
  • a_babia_gora_tomek_029
  • a_babia_gora_tomek_031
  • a_babia_gora_tomek_032
  • a_babia_gora_tomek_033
  • a_babia_gora_tomek_034
  • a_babia_gora_tomek_035
  • a_babia_gora_tomek_036
  • a_babia_gora_tomek_038
  • a_babia_gora_tomek_039
  • a_babia_gora_tomek_040b
  • b_babia_gora_michal_042
  • b_babia_gora_michal_043
  • b_babia_gora_michal_044

Tekst: MG Zdjęcia: Tomasz Kowal, MG

Przystanek Otwartej Kultury Maczki

ul. Krakowska 26, 41-217 Sosnowiec
tel: 32 294 81 28
mail: biuro(małpa)klubmaczki.pl
NIP: 644 28 80 685

Godziny otwarcia:
11:00 - 19:00
biuro czynne od 8:30