Sam nie jestem w stanie do końca zidentyfikować motywów,które kierowały mną w momencie, w którym w żaden sposób nieprzymuszony zgłosiłem się do napisania poniższej relacji. W celu lepszego zobrazowania niezwykłości tej decyzji muszę powiedzieć, że po pierwsze zjawisko dobrowolnego poddania się karze (tj. właśnie napisania rzeczonej relacji) zdarza się bardzooo rzadko, a po drugie zwykle byłem na tyle dobry w "zwalaniu" tego obowiązku na innych, iż minęło ponad 3 lata od ostatnich moich wypocin, a do tego zwykle bardzo sprytnie zgłaszałem różne kandydatury, które potem wygrywały w "głosowaniu".
Na drugi dzień po powrocie stwierdziłem,że nie był to chyba pomysł z tych najlepszych, bo jednak od czasu studiów trochę już minęło i biegłość w posługiwaniu się słowem pisanym już jakby nie ta co kiedyś. No ale ufam, że skoro żadnych protestów nikt nie zgłaszał, to uczastnicy wyjazdu zdają sobie sprawę, że podobnie jak na samej wyprawie, przy czytaniu też męczą się na własną odpowiedzialność.

Żeby dobrze przedstawić swój punkt widzenia tej wyprawy (a o to przeca w pisaniu sprawozdań wszelakich chodzi) muszę cofnąć się do dnia, a raczej wieczoru poprzedzającego opisywany wypad. Nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły ("Nie odbieram już telefonów od Daniela w przedzień wyjazdu") powiem tylko, że chodzi mi o pewien wątek w dyskusji na temat motywacji i czynników wszelakich klub "Perć" przy życiu utrzymujących.

a rozsutec kowal 001  a rozsutec kowal 031


W skrócie Ojciec Żałozyciel od dłuższego czasu upiera się  przy ideii przyświecającej powstaniu klubu, która głosi, że góry są tylko pretekstem, a najważniejsza jest integracja a nie jakieś specjalne wyczyny. Powyższe założenie przyczyniło się do pojawienia się dość sarkastycznych określeń typu "Klub tutystyki górskiej dla pracowników biurowych". No i wspomniany szefu dość konsekwentie upiera się, że to klimat wyjazdów w głównej mierze wpływa na nasz nie ukrywajmy sukces-to w końcu prawie 4 lata działalności!
Ja zaś wraz z młodszym bratem od pewnego czasu próbujemy utworzyć lekkie stronnictwo opozycyjne, a głównym punktem naszego programu jest teza, że zamiast utrzymywać obecny stan, trzeba Perciowców (chociaż od czasu do czasu) trochę przegonić po ambitniejszych trasach, celem ogólnego rozwoju, poprawy kondycji i sprawdzenia, czy faktycznie postrzeganie klubu przez uczestników wyjazdów stanie się bardziej negatywne, a wspomniany klimat w jakikolwiek sposób ucierpi. Tomek miał już chyba dosyć naszego uporczywego p... (nie wiem o czym pomyśleliście, ale jak coś chodziło o przygadywanie;)) postanowił, że dla odmiany zorganizuje wyjazd nieco bardziej ambitny.
No i padło na Veľký Rozsutec- zdecydowanie najpiękniejszy szczyt masywu Małej Fatry. Kończąc ten nieco przydługi wstęp zaznaczam, że dalej będzie jeszcze bardziej nudno.

Na początek kilka tradycyjnych ogłoszeń parafialnych:
- Wyjazd z tradycyjnego miejsca zbiórki nastąpił (w żadnym wypadku nie tradycyjnie) pięknym sobotnim porankiem, o godz. 7 z minutami.
- Liczba uczestników wyniosła 17. Pierwotnie miało nas być 18, ale dwie dziewczyny zrezygnowały z wyjazdu z powodu upału i z tego miejsca mogę tylko powiedzieć, że jeżeli to czytacie, to wiedzcie, że możecie naprawdę bardzo żałować. Część ubytku została dość szybko zastąpiona przez ambitnego, młodego reżysera.
- Większość ekipy stanowiły znajome ryje znane już z poprzednich wypadów, ale co powoli staje się już tradycją naszych wyjazdów pojawiły się też nowe duszyczki w liczbie 3: Aneta, Dorota i przez niektórych poznany już wcześniej wymiatacz Jacek.
- O dziwo nikt się nie spóźnił.

Od samego początku wyprawy w busie panowała tradycyjnie wyśmienita atmosfera (zwykle jest tak wesoło, że moja mama oglądając kiedyś filmik z wyjazdu pytała, czy my w tym busie czegoś czasem nie popijamy;)). Drogę jak zwykle urozmaicały nam kilogramy wszelakich żartów i tony wzajemnych docinków, przyprawione szczyptą powaznych rozmów, które czasmi prowadzą wręcz do głębszych refleksji. W trakcie drogi okazało się, że poprzez grupowy wysiłek jesteśmy w stanie zdemaskować najbardziej zawoalowane intencje i nikt nie może czuć się bezpiecznie, nawet, gdy wydaje mu się, że przemawia w sposób tajemniczy i nie dający szans, na odkrycie prawdziwych zamiarów. Goso wiedz, że twój pociąg do wody z Lichenia nie jest już tajemnicą.
Podróż przebiegła bardzo spokjnie i przed  godziną 11 w świetnych humorach dotarliśmy do punktu docelowego na tym etapie wyprawy- słowackiej mieściny Stefanowa. Nastąpiło tradycyjnie szybkie ogarnięcie się, rozdanie sprzętu ułatwiającego komunikację na szlaku i właściwa część ekspedycji mogła się zacząć.
Zanim przejdę jednak do opisu samej trasy nadmienię, że wyjazd oprócz wspominanych wcześniej warunków pogodowych (było wręcz za ciepło, i stanowczo mniej chmur niż zwykle), i samej trasy różnił się od poprzednich poprzez fakt obecności dwóch reżyserów- do Pana Romana P. dołączył Pan Olaf L. (kto widział, jak rzeczony reżyser ostatnio wygląda, ten powinien wiedzieć o co chodzi ;)). Z tego faktu najbardziej ucieszyła się nasza Perciowa gwiazda Ola, która dzięki temu podpisała dwa osobne kontrakty.Tak jej się to spodobało, że od razu przeliczając korzyści poprosiła Kierownika o zaplanowanie tradycyjnego jesiennego dwudniowego wyjazdu w taki sposób, żeby mogła zabrać swoje psy, bo z dwóch dwudniowych kontraktów to przeca na zakręcie gwiazdorskiej kariery ot tak łatwo zrezygnować nie można.

a rozsutec kowal 011Dalsza podróż od Stefanowej początkowo przebiegała dosyć łagodnym zielonym szlakiem, który biorac pod uwagę panujący skwar naszczęście był  w większej częsci zalesiony. Już na samym początku wyprawy od grupy odłączyło się dwóch uczestników, którzy chyba myśleli, że za jak najszybszy bieg na gorę dostaną jakiś medal tudzież odznaczenie Państwowe. Reszta grupy w niedużych odstępach podróżowała sobie spokojnie szlakiem, co jakiś czas urządzając krótkie popasy. Doszliśmy do paru ciekawych wniosków, z których na pierwszy plan wysuwa się jakże błyskotliwa konstatacja- praca w redakcji bardziej rozleniwia i negatywnie wpływa na kondycję niż (o dziwo!) praca w urzędzie. Z lasu wyszliśmy na punkt pierwszego dłuższego odpoczynku- przełęcz Medziholie (1185 m). W momencie, gdy grupa wychodziła  spośród drzew i pojawił się pierwszy widok na cel wyprawy dało się zauważyć od zawsze zdumiewajacy mnie fakt- najpopularniesze polskie słowo padało tuż po sobie zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym. Wspomniany widok na Rozsutca był niesamowity i robił wręcz piorunujące wrażenie. Na przełęczy, we wspaniałych okolicznośiach przyrody (kapitalne widoki!) odbył się dłuższy popas. Dwójka Ambitnych na szczyt wyruszyła znacznie wcześniej, ale zapobiegliwość Michała spowodowała, że przynajmniej był z nimi jakiś kontakt radiowy.

Po pożywieniu i spojeniu się artykułami maści wszelakiej (dziękuję, za zajebistą kanapkę z kiełkami) odbyć się musiała część oficjalna. Jako, że ten wyjazd wyjątkowym miał być, to w odróżnieniu od poprzednich, na trasie nie było schroniska, wskutek czego część oficjalna odbyła się  pod gołym niebem. Tym razem nikt nie otrzymał żadnego Świataka, ale Sylwia (jako, że Michał był przygotowany- mówiłem już, że wyjazd był wyjątkowy?:P) odebrała zasłużoną i długo wyczekiwaną koszulkę klubową. Po mniej przyjemnym etapie rozliczeń można było kontynuować dalszą podróż. Okazał się jednak, że dla jednym imponujacy i pociągający widok Rozsutca, w niektórych głowach zasiał jednak sporą dozę niepewności, wskutek czego doszło dodrobnego podziału- zespół kobiecy w liczbie3, pod dowództwem Aktorki zrezygnował z ataku szczytowego i znacznie łagodniejszym (jak się później okazało na szczęscie ładnym szlakiem) miał podążać ku kolejnemu miejscu spotkania- przełęczy Medzirozsutce (1200 m).

a rozsutec kowal 030Reszta grupy ruszyła w kierunku szczytu, podążając znacznie mniej łagodnym czerwonym szlakiem (ponad 400m przewyższenia w 1:20), ale zapewniającym niesamowite widoki i dodatkowe atrakcje w postaci łańcuchów. Stromość podejścia i jego ogólny charakter przywoływały skojarzenia iście Tatrzańskie. Upał nie dawał za wygraną, i stał się w krótkim odstępie czasu przyczyną kryzysu obu Reżyserów (zwłaszcza w przypadku Gowy jest to rzecz nie spotykana wcześniej). W kluczowych momentach trudnej wspinaczki pojawiła się na moment dość duża chmura zakrywająca słońce, która ułatwiła nam trochę życie. Trza przyznać, że miała skubana nienajgorszy tajming:) W trakcie podejścia zaimponowały mi dwie rzeczy- tempo Ani, która niesamowicie ambitnie i szybko pokonywała kolejne metry (padła nawet teoria, że zwykle spowalniał ją Bartez), i postawa Sylwii, która w najtrudniejszych momentach szlaku stwierdziła, że coraz bardziej jej się zaczyna podobać. Mimo pewnych kłopotów cali i zdrowi stanęliśmy na szczycie Rozsutca (1610m) i urządziliśmy mały popas. Widoczność wobec pogody, która panowała tego dnia była zajebista, a w każdą stronę było na co popatrzeć. Tak jak z przełęczy świetnie wyglądał Rozsutec, tak z Rozsutca świetnie wyglądała właśnie przełęcz ;)
Drobnym jak dla mnie minusem był spory tłok na szczycie- nie lubię tego typu sytuacji w górach. No i kolejny minus to fakt, że soczek, który popijałem na szcycie zdecydowanie lepiej smakuje schłodzony :)
Kolejny etap to powrót czerwonym, dość mocno nachylonym szlakiem ku wspomnianej wcześniej przełęczy Medzirozsutce (1200 m), na której czekać miał zespół kobiecy. W trakcie zejścia pojawiały się rozmaite teorie na temat tego, w jaki sposób dziewczyny spędziły ten czas oczekiwania na nas. Pojawiały się różne teorie- malowanie się, obgadywanie reszty, omawianie sytuacji politycznej w Azerbejdżanie i różne mniej lub bardziej abstrakcyjne propozycje, wszak nigdy nie wiesz, co kobiecie do łba strzelić może ;). Po długo wyczekiwanym spotkaniu okazało się, że wszystkie dywagacje wzięły w łeb- walczyły z konikiem polnym :). Krótkie przywitanie, szybki popas, tradycyjne zdjęcie grupowe i ruszać trza było dalej.

a rozsutec kowal 034Zejście rozpoczęło się średnio- nie minęło 15 minut gdy pojawiła się niepewność co do obranego kierunku. Grupa poradziła sobie jednak z tym faktem w sposób jakże błyskotliwy- wykorzystaliśmy nadpobudliwość ruchową Murzyńskiego Trębacza i został on wysłany  w sprawdzenia, dokąd ten nasz szlak de facto prowadzi, podczas gdy reszta spokojnie odpoczywała. Po szybkim rozpoznaniu okazało się, że istotnie byliśmy w lekkim błędzie, wskutek czego trzeba było się wracać.
I tak o to w sposób nieco nieoczekiwany rozpoczęła się najlepsza, najefektowniejsza, najbardziej atrakcyjna część wyprawy, w celu opisania której musiałbym użyć pewnej miary humanistycznej ;). Szlak niebieski, który najpierw biegł spokojnie po nieciekwaym, glinianym podłożu spotkał się w pewnym momencie ze strumieniem i dalej postanowiły podążać razem. Podłoże uległo drastycznej zmianie, i dane nam było podążac skalistym wąwozem, wypełnionym łańcuchami, kładkami, drabinkami, schodkami nad strumieniem opadającym licznymi kaskadami. Trudno to opisać w sposób oddający w pełni zajebistość tego szlaku- trzeba być, zobaczyć, przeżyć samemu- kto nie był niech żałuje. Nowa uczestniczka Aneta podsumowała trasę w prostych, celnych słowach- "wreszcie mi się podoba- lubię jak jest ciekawie i trudno,a nie na muła". Sam strumień oprócz tego, że poprawiał walory artystyczne szlaku, wobec panującego Meksyku stał się też źródłem wody pitnej dla częsci grupy, ale żadnych zjawisk gastrycznych na szczęscie nie zaobserwowano. Po drodze pojawiły się kolejne momenty zwątpienia, czy aby na pewno idziemy dobrze, ale najpierw konsultacje ze Słowakami, a potem nieoceniony Trębacz wysłany do przodu upewniły nas, że obrany kierunek jest tym właściwym. Po drodze spotkaliśmy bufet, w którym można było płacić tylko w Ojro, ale na szczęście Jacek był przygotowany i uratował mi i Trębaczowi życie;) Szkoda tylko, że soczki zakupione z lodówki były ciepławe. Do miejsca odjazdu dotarliśmy z lekkim opóźnieniem, ale cali i zdrowi, a to przeca najważniejsze.

Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem była atmosfera w drodze powrotnej- dość często po znacznie łagodniejszych trasach było cicho, smutno i większość zaliczała tzw "zgona", tymczasem tym razem nie było tak źle, a po postoju już w Polsce i dodatkowym łyku wody większość odżyła i atmosfera była jak najbardziej w porządku. Co jakiś czas Daniel wstępował na mównicę i opowiadał mniej lub bardziej udane kawały, Saso zapodawał ciekawe historie o malowaniu węgla- ogólnie było przyjemnie. Podróż upłynęła bardzo spokojnie i koło 22 rozpakowaliśmy się koło Klubu. Z powodu zmęcznia i naglącej potrzeby prysznicu nie było czasu na zbytnie rozprawy- szybkie pożegnanie, powszechne uznanie dla kieronictwa za wybór trasy i czas pomykać do domu.

Podsumowując muszę wyraźnie zaznaczyć, że dla mnie był to, najlepszy dotychczasowy wyjazd Perci. Szlak zrobił na mnie mega pozytywne wrażenie, ale najbardziej ucieszył mnie fakt, że nie zauważyłem szczególnie negatywnych reakcji na podwyższoną trudność trasy, co jak mniemam daje mi argument w dyskusji z Kierownikiem, że klimat Perci, można jednak od czasu do czasu udanie połączyć z troszkę większym wyczynem;). Jedynym minusem był wspominany upał, ale wobec tylu pozytywów nie ma co specjalnie narzekać :).
Dość dobrze cały wypad posumowuje stwierdzenie jednego z Reżyserów, który na mój tekst o tym, że mogłem być w tym czasie na Woodstocku powiedział- "byłbyś zajebiscie w plecy" :)
Dzięki i do zobaczenia na kolejnym wypadzie, na który nie mogę się już doczekać!

 

Pkt:

Wariant przez Velky Rozsutec:
Stefanova >10> Sedlo Medziholie >5> Velky Rozsutec >2> Sedlo Medzirozsutce >2> Pod Palenicou >2> Sedlo Vrchpodziar >1> Stefanowa
Suma: 22

Wariant bez Velkego Rozsutca:
Stefanova >10> Sedlo Medziholie >3> Sedlo Medzirozsutce >2> Pod Palenicou >2> Sedlo Vrchpodziar >1> Stefanowa
Suma: 18

Uwaga do punktacji: w róznych publikacjach można znaleźć różne punktacje niektórych z powyższych odcinków. Wybrałem te które wydają się najsłuszniejsze. Np; trasa Sedlo Medziholie > Sedlo Medzirozsutce jest punktowana raz 2 pkt, a raz 4pkt. 4 to już prawie tyle co o wiele trudniejsza trasa przez szczyt Rozsutca, 2 to zaź może nieco za mało biorąc pod uwagę długość szlaku. Dałem więc 3 jako kompromis.

Zdjęcia z galerii plus kilka innych i tapety na pulpit z wyjzdu: KLIK

  • a_rozsutec_kowal_001
  • a_rozsutec_kowal_002
  • a_rozsutec_kowal_003
  • a_rozsutec_kowal_004
  • a_rozsutec_kowal_005
  • a_rozsutec_kowal_006
  • a_rozsutec_kowal_007
  • a_rozsutec_kowal_008
  • a_rozsutec_kowal_009
  • a_rozsutec_kowal_010
  • a_rozsutec_kowal_011
  • a_rozsutec_kowal_012
  • a_rozsutec_kowal_013
  • a_rozsutec_kowal_014
  • a_rozsutec_kowal_015
  • a_rozsutec_kowal_016
  • a_rozsutec_kowal_017
  • a_rozsutec_kowal_018
  • a_rozsutec_kowal_019
  • a_rozsutec_kowal_020
  • a_rozsutec_kowal_021
  • a_rozsutec_kowal_022
  • a_rozsutec_kowal_023
  • a_rozsutec_kowal_024
  • a_rozsutec_kowal_025
  • a_rozsutec_kowal_026
  • a_rozsutec_kowal_027
  • a_rozsutec_kowal_028
  • a_rozsutec_kowal_029
  • a_rozsutec_kowal_030
  • a_rozsutec_kowal_031
  • a_rozsutec_kowal_032
  • a_rozsutec_kowal_033
  • a_rozsutec_kowal_034
  • a_rozsutec_kowal_035

Tekst: Daniel Ociepka  Zdjęcia: Tomasz Kowal, ...

Przystanek Otwartej Kultury Maczki

ul. Krakowska 26, 41-217 Sosnowiec
tel: 32 294 81 28
mail: biuro(małpa)klubmaczki.pl
NIP: 644 28 80 685

Godziny otwarcia:
11:00 - 19:00
biuro czynne od 8:30